Witam

We wtorek 16 lutego 2010 roku zaparkowałem na parkingu i poszedłem do pracy. Parking nie odśnieżony ale jakoś mnie to nie przerażało. Kiedy przyszedłem z pracy, aby pojechać do domu, trochę się zdziwiłem, że mimo włączonej blokady 4x4 nie umiałem wyjechać. Koła kręciły się, a samochód ani drgnął. Wtedy po raz pierwszy tej zimy byłem zmuszony wyjąć mój zimowy ekwipunek, łopatę, i odkopać samochód.

Pierwsze myślałem, że samochód po prostu opadł i usiadł na śniegu. Po usunięciu śniegu spod samochodu doszedłem do usuwania śniegu spod silnika. Trochę się zaniepokoiłem, kiedy walnąłem łopatą w coś twardego. Po odkopaniu okazało się, że to opona, wbita w ziemię jako ogranicznik parkingu. Oczywiście pod warstwą śniegu nie było jej widać.

Po odkopaniu opony okazało się, że silnik oparł się na oponie i przednie koła wisiały w powietrzu, a tylne ślizgały się po lodzie. Odkopałem tylne kola aż doszedłem do twardego gruntu.

Bałem się, że uszkodzę silnik zjeżdżając z opony, ale wiedziałem też, że w moim samochodzie na silniku z dołu są osłony i nie ma żadnych dupereli, które można urwać bo jednak samochód ma aspiracje terenowe.

I miałem rację, po woli zjechałem z tej opony. Nie uszkodziłem nic, bo z dołu silnika jest tylko gruba metalowa obudowa i plastikowe osłony, nic więcej. Samochód zjechał po tych właśnie osłonach i udało mi się wyjechać.

Na zdjęciach wspominana :- opona i ślady na śniegu po plastikowych osłonach. Przy demontażu są upierdliwe ale ten jeden raz uratowały mnie przed uszkodzeniami silnika.

Okazuje się, że zimowy ekwipunek się przydał, mimo napędu 4x4 musiałem wachlować łopatą i to w środku dużego miasta. Mam nadzieję, że pierwszy i ostatni raz tej zimy.