Tym razem (znaczy nie tylko tym bo bardzo często ) padło na Jurę krakowsko-częstochowską. Drugi syn jeszcze trochę mały, więc nie wybieraliśmy się daleko, a że mamy tutaj sprawdzone miejsce postanowiliśmy wybrać się na kilka dni. W trakcie wyjazdu zjeżdżone były różne drogi - szutrowe i leśne, zarówno wąskie asfaltowe jak i piaszczyste dukty. Podziwialiśmy wytwory rąk ludzkich jak i natury. W związku z tym iż ilość rzeczy przewidzianych do zabrania przekroczyła pojemność bagażnika (standartowe torby, ale i rower, hulajnoga, piłka, leżak no i oczywiście wózek) konieczne było założenie "plecaczka". Wprawdzie nie własny (pożyczony od znajomego - dzięku Maćku!) i dedykowany nie do tego auta (był do Fiata Pandy) spełnił swoją rolę doskonale. Został wpisany na listę inwestycji koniecznych. Linia auta wprawdzie już nie ta, ale za to jaka użyteczność, a zresztą to przecież rodzinowóz, a nie żadne limousine Po polerce i woskowaniu śladu już nie ma, ale to wina przemierzanych szlaków. Zapraszam na krótką obrazkową wycieczkę po Jurze.