Jechałem wczoraj z żoną i dzieciakami do brata na urodziny (ot młody się zestarzał znowu). Już w mieścinie do której jechaliśmy, w przydrożnym rowie stał chłopaczek, tak na oko 5-6 lat. Widzę już z daleka że trzyma coś w ręku i się zamachuje. Szybka dogłębna analiza , po hamulcach no i kurna mam rację rzucił kamieniem! Kamień wielkości orzecha włoskiego przeleciał przed przednią szybą. Zatrzymałem samochód, żona i dzieciak w szoku po awaryjnym hamowaniu...wychodzę. Widzę że szczyl daje w długą, zamyka za sobą bramę i dawaj do chaty. W pierwszym odruchu chciałem odpuścić, ale zaraz potem mówię sobie nihuhu. Nie goniłem go, spokojnie podszedłem do bramy i tak lekko licząc 5 długich, wkurzających wszystkich domowników dzwonków. Mijają długie sekundy, powtórka 5 długich wkurzających domowników dzwonków Z pietra wychyla się twarz, chyba matka, mówię jej jak jest i co się stało i co by się mogło stać gdyby gnojek trafił. Strzeliła buraka na fejsie a ja mam nadzieję że szczyl szybko na tyłku nie usiądzie.
Dojechałem do brata i opowiadam przy stole historie, okazało się że w ojca który przyjechał 10 minut wcześniej też rzucał i też nie trafił, widocznie taki miał plan na długi majowy weekend