Godzina 23:30 wyjeżdżam z domu na nocną zmianę, jestem trochę spóźniony więc prawa noga trochę cięższa Droga prowadzi w większości przez las. Jeżdżę tędy już 10 lat, czyli mógłbym przejechać ją z zamkniętymi oczami ale do rzeczy: teraz scena jak z filmu - sięgam do schowka, nawet już teraz nie pamiętam po co, dosłownie na ułamek sekundy tracę drogę z oczu a tu mega huuuk! W głowie przelatuje milion myśli w co mogłem walnąć, no ale wysiąść trzeba więc otwieram wrota furki, wysiadam, wokół ciemno jak cholera ale nikogo i niczego nie ma. Oglądam przód autka a tam niezły kwiatek tylko sprawcy brak? Cofam kilkanaście metrów a tam na poboczu leży sprawca, leży i już nie dycha. Całe szczęście, że trup na miejscu i się bambi nie męczył no ale furka całkiem nieźle skasowana! Kurde tyle kilometrów natrzaskałem (dobrze ponad milion) a jeszcze nigdy z niczym się nie zderzyłem, no nie licząc teściowej a tu od razu taki zonk Niby szkoda jelonka ale sam się pod koła rzucił a mnie przy okazji cholera jasna pozbawił kilku tysi! Ale w sumie jak oglądałem takie zderzenia z leśną zwierzyną to nie ma co marudzić, mogło się to o wiele gorzej skończyć dla mnie.