Wpis w blogu użytkownika
Cromm
Dodano: 14 lat temu
Blog odwiedzono 2573 razy
Data wydarzenia: 15.04.2010
Kursy prawa jazdy, czyli początki
Kategoria: inne
Pierwszy kurs rozpocząłem we Wrocławiu w firmie "Kursant". Wtedy, to nie była taka duża firma jak dzisiaj, szczycąca się 50% skutecznością, tylko taka mała, niepozorna instytucja z trzema uczącymi i panią w recepcji. Moim instruktorem był Bronek Borkowski (obecnie pracuje chyba w "Danucie"). Siedziba ich była na ul Gazowej i trochę miałem do przebycia z Legnickiej, co też nie było takie na plus, ale o tym później. Firmę tę, poleciła moja ówczesna dziewczyna. Sama tam robiła i zdała za "pierwszą razą", więc wiadomo, co sprawdzone to i dobre.
Teoria, bez problemu. Wiadomo wiele rzeczy było nowych i ciekawych. Z dnia na dzień zbliżała się chwila, kiedy pierwszy raz wsiądę "za kółko". W tamtych czasach jeździło się na dwóch samochodach: Nissan Micra, oraz Fiat Punto. Ten pierwszy był w wersji benzynowej, drugi w dieslu.
No i stało się Wsiadłem do samochodu pierwszy raz w życiu, wszystko takie nowe i fajne. No i pierwszy raz, nie jako pasażer, ale jako kierujący. Wiadomo, na wstępie zostałem zbombardowany dużą ilością informacji o różnego rodzaju światełkach, guziczkach etc. Po tym podstawy ruszania. Pierwsza lekcja była na Punto, wiec i ruszanie inne niż na Mikrze, o czym miałem się przekonać niebawem.
Pierwsza lekcja to wyjazd zaraz na miasto, co było dla mnie szokiem. Wydawało mi się, że wszystko mnie rozjedzie, że prędkość 40km/h to prędkość światła i zmiana biegów to jak obsługa statku kosmicznego
Nie wiele pamiętam co się na drodze działo, bo tak byłem tym pod jarany, i bawiłem się przy tym przednie. Po jakimś czasie, Bronek mnie zapytał : "Czy już jeździłem wcześniej?" - Ja - "Nie!:" - "To wracamy na plac!", Nie wiem co go tak wystraszyło..?
Po powrocie na plac, zaczęła się nauka manewrów. Wówczas, zdawało się inaczej niż teraz. Wtedy na placu wykonywało się zestawy manewrów. Teraz te manewry (nie wszystkie), wykonuje się w mieście.
Byłem uczony na jazdę na "lusterka" i na "słupki". i "jak zobaczysz ten słupek w tym miejscu szyby to kręcisz pół obrotu w prawo). Wtedy wydawało mi się to dobre, ale teraz wiem z własnego doświadczenia, że w ogóle nie praktyczne. Oczywiście był też i łuk. Wykonywałem wszystkie te ćwiczenia jak taka małpka, bo wierzyłem że tak ma być. Wszystko oczywiście , wzorcowo na pół - sprzęgle etc etc, byle tylko zaliczyć ćwiczenie.
No ale jak przebiegał cały kurs wówczas? Zaczynałem kurs w styczniu, potem jazdy w lutym i w marcu go zakończyłem. Przez ten czas wyjeździłem 20 godzin. Praktycznie wyjeździłem mniej, bo często zabawa polegała na odwożeniu kogoś niż na samej nauce. Tylko na początku, jeździłem po "strefie", potem robiłem wiele rzeczy, które, wtedy wydawały mi się, że są ok. Często instruktor znikał na chwile w jakimś domu, bo miał "coś do załatwienia", potem zdarzały się sytuacje, że musiałem zamieniać samochód, bo jakaś Pani, miała na drugi dzień egzamin i wykupowała godziny (wtedy wybierało się na egzaminie rodzaj samochodu). Zmieniano mi czas ćwiczeń, a ja się na to godziłem, bo wydawało mi się, że tak ma być. Słyszałem często "poradzisz sobie", "dasz radę", "dobrze jeździsz" tylko, że chyba do końca tego nie czułem, ale też wierzyłem w słowa instruktorów.
Plac wychodził mi tak sobie, raz szło mi idealnie, a raz beznadziejnie. Nie czułem się na nim pewnie, ale znowu słyszałem słowa: "poradzisz sobie", "dasz radę", "dobrze jeździsz" .
Ostania godzina to jazda z Andrzejem. Taki "wewnętrzny" egzamin. Zostałem na nim, doprawdy "zniszczony". Nie dość, że ze stresu nie potrafiłem nic z siebie powiedzieć, to każde polecenie i amba, potem jakieś niestosowne docinki. W pewnym momencie miałem ochotę zatrzymać samochód, wysiąść i albo dać komuś po ryju, albo iść do domu. Wyszło, przez tą godzinę, że nie umiem nic..że nie potrafię jeździć, że muszę wykupić jeszcze z 10 godzin jazd! Zgodziłem się, i na koniec usłyszałem, że i tak: "poradzisz sobie", "dasz radę", "dobrze jeździsz", że to było wszystko takie zamierzone..etc etc...Uspokoiło mnie to w jakiś sposób, ale z drugiej strony świadomość podpowiadała, że nie końca jest ok z tym wszystkim o czym tak mnie zapewniali instruktorzy..
Na egzamin zapisałem się dwufazowo, najpierw teoria, potem praktyczny. Błąd straszny, bo powinienem zdawać łączony. Teoria bez problemu, zapisałem się na praktykę, dostałem termin i zacząłem się do niego przygotowywać. Teraz z perspektywy czasu, widzę, że moje wykupione godziny poszły w błoto, nie ćwiczyłem tego czego nie umiałem, znowu kogoś odwoziłem i generalnie, jeden wielki zlew był ze strony instruktorów. No ale czy kurze, która znosi złote jaja, ukręca się szyję?
Nadszedł dzień praktycznego, też był to marzec, ciepło, piękna pogoda. Ja jeszcze przed samym egzaminem, wykupiłem godzinę jazdy, żeby się "rozgrzać".
Następnie, poszedłem pod wiatę i czekałem w swoje grupie. Dostaliśmy plac manewrowy nr 8. Ten kto zdawał na Ziębickiej to wie, co to jest za numer i jak się tam jeździ. W grupie 10 osób, losowanie manewrów i zaraz komentarze, że jak "mamy przes...ne, bo ten egzaminator to wielka świnia i w ogóle". Chciałem nadmienić, że zdawałem na Mikrze..bez sensu nie? Duży facet, w małym pudełku. No ale podobno, samochód ten był idealny na manewry..podobno
Przyszło moja kolej. Jazda po łuku i w sumie tutaj mogę zakończyć opis egzaminu. Stres, brak umiejętności, mokre ręce, to cały mój ówczesny obraz przyszłego "kierowcy" Pojechałem po łuku, zatrzymałem się źle, bo wystawałem poza linię, potem kazano mi powtórzyć i wtedy "skosiłem" wszystkie słupki jakie stały na mojej drodze Pan egzaminator powiedział tylko: "jak się Pan uspokoi i nauczy, to wtedy proszę przyjść"..no i przyszedłem, ale 10 lat później
Podsumowując, ten cały kurs i egzamin zaliczyłem porażką i to sporą.
Ale też były tego dobre strony:
1. To taka, że dzięki niemu znalazłem pracę (do tej pory tam pracuję) i to dzięki informacji od mojego instruktora,
2. Poznałem podstawowe zasady poruszania się w ruchu drogowym,czyli coś tam liznąłem
3. Pokazało mi, że na egzamin to trzeba iść pewnym swego, a nie że się może uda.
4. Nie wierzyć we wszystko to co mówią o umiejętnościach
5. No i może też dzięki temu nie było żadnego wypadku spowodowanego przez takiego kierowcę jak ja.
A jak przebiegał kurs po 10 latach? Był całkowicie odmienny od tego pierwszego. Dlaczego? Bo mi na nim zależało i całkowicie inaczej do niego podszedłem. Inne miałem wymagania od siebie no i od instruktora Ale o tym opiszę dokładnie za jakiś czas
Pozdrawiam
Najnowsze blogi
Auto do kasacji? W Łodzi zrobisz to szybko i bez stresu! Sprawdź szczegóły na stronie.
https://auto-szrot-kasacja-pojazdow.pl/lodzkie/lodz
Dodano: 16 dni temu, przez niki129
Miałem sprzedać Audi ale jakoś było mi żal tamtego auta wystawiłem równolegle na sprzedaż forda. Ogłoszenie wisiało 3 tygodnie, pierwszy telefon, oglądający finalnie auto sprzedane. ...
8
komentarzy
Dodano: 25 dni temu, przez darek-k
Objaw był taki że auto raz opadało, sam tył, i podczas podnoszenia w pewnej chwili jak z procy do góry poszedł, usterka się pogłębiała, że już nawet podczas jazdy potrafił wystrzelić do ...
5
komentarzy
Marki społeczności
Szukaj znajomych
Mam kolegę w pracy, podchodził chyba 5 razy do egzaminu, i już był strasznie załamany. Powiedziałem, mu że ma robić już do bólu, że jak nie ma kasy to mu pożyczę. Poskutkowało, co prawda, za 7 razem ale zdał Teraz razem wjeżdżamy na parking i wymieniamy się "automobilnymi" spostrzeżeniami
Co do punktu 3 w "Ale też były tego dobre strony" zgadzam się w 100% - przystępując do egzaminu trzeba mieć pewność siebie i właściwie pewność tego, że się zda, nie można myśleć "jakoś to będzie", tylko bardziej "Jestem dobrze przygotowany, zdam" .
fajnie się czytało!