Naturalnie moim pierwszym pojazdem był jak u wielu rower.Już tam należało odpowiednio mieć założony,naciągniety i naoliwiony łańcuch aby przy pomocy własnych mięśni uganiać się po ulicach i chodnikach.Nie było wtedy zbytniej różnicy bo i ruch był znikomy a o Straży Miejskiej nawet nikt nie myślał.To były czasy ORMO.Tam też były dętki,opony a więc tak stopień po stopniu aż przyszedł czas pierwszego pojazdu gdzie oszczędzało się już mięśnie ale trzeba było niestety "siedzieć" u ojca w portfelu aby wydębić na paliwo które w tamtych czasach było trochę droższe od mleka no może śmietany.Ujeżdżałem czeską Jawkę Mustang która w tamtych czasach jedynego konkurenta miała chyba tylko w Simsonie który w moim życiu jest także czymś wyjątkowym.Dlaczego?Otóż był to jedyny pojazd który osobiście wyprowadziłem ze sklepu i był idealnie nowy.Jawka jak i późniejsze moje pojazdy nigdy nie były nowe lecz zawsze z którejś ręki.Tenże Simson stał się takim hitem w tamtym czasie że ludzie dosłownie oszaleli na jego punkcie i przyznam że po dotarciu go i drobnej przeróbce aby uzyskać odpowiednią prędkość sytuację tą tak poprowadziłem że po chyba ośmiu miesiącach użytkowania go przesiadłem się do Syrenki!Oj skarpeta "gruba" była.To 105L z lewarem w podłodze i drzwi otwierały się jak w dzisiejszych autach.Prądnica,to było to co mi nie dawało spokoju przez cały czas eksploatacji.Manewr jej wymiany opanowałem do perfekcji i w dwadzieścia sekund miałem ją wymontowaną!Dałem się niestety kiedyś "wykolegować" a były to czasy paliwa na kartki że kupiłem gdzieś dwa karnistry benzyny musząc wyjechać na południe kraju.Dolewkę robiłem w nocy,na trasie i nie zwracałem na to uwagi do czasu gdy poczułem rosnącą temperaturę oraz nagły przybór mocy skarpeciny.Dodałem oleju do mieszanki ale wnet zrozumiałem że kupując gdzieś paliwo,kupiłem benzynę stosowaną w grafikach do mycia maszyn drukarskich.Inne oktany,stąd takie efekty.Dojechałem i wróciłem.Na następny jednak dzień musiałem jechać do pracy i wtedy ...stop!Diagnoza?Łożysko na wale.Do dziś wspominam jak na przyblokowym parkingu dosłownie samodzielnie dobrałem się do auta,wymontowałem cały wał który oddałem już do odpowiedniego fachowca.Prostota tej konstrukcji była wręcz zadziwiająca.Zdobycie łożysk zajęło mi więcej czasu jak rozebranie i złożenie auta.Dodam na przyblokowym parkingu.Łożyska wymieniono,wał wyważono i autko śmigało aż miło.Do czasu naturalnie,do czasu.Tylu kilometrów co ona biedna zrobiła nie zrobił już chyba ani jeden mój samochód.Dodam że w tamtym czasie jak wielu w moim mieście ogarnięty byłem kibicowaniem drużynie żużlowej a więc biedna skarpecina woziła nas po całym kraju i wielu stadionach żużlowych.Czas jednak biegł do przodu,życie wymagało zmian a więc i w kwestii auta musiały nastąpić jakieś zmiany.
był w pięknym zielonym kolorze aż się lezka w oku kręci.