Czwartki zawsze nastrajaja mnie optymistycznie, wiadomo idzie koniec tygodnia wiec zostaje jeszcze wstac w piątek i weekend. Dzisiaj było troche inaczej. Wstałem rano jak zwykle naszykowałem sie do pracy, wyladam za okno a tu ciemno jak nie powiem gdzie. No trudno mowie taka pora roku. Po wyjsciu z domu i pokonaniu paru metrow do bramy w celu jej otwarcia i do garazu dosc dobrze zdazylo mnie przewiac i zmoknac. Otorzylem Byczka wsiadlem, odpalilem pozwolilem mu troche poklepac zeby sie zagrzal bidula przed droga do pracy no i pojechalismsy. Na około ciemno i ponuro, mokro i wietrznie, i tak jechalismy do pracy te 24 km, ale chociaz w milej spokojnej atmosferze ktora panowala w srodku: muzyczka, i ogrzewanie... milutki welur pod tylkiem, od czasu do czasu pomerdalismy wycieraczkami a kiedy dotarlismy na miejsce docelowe i przyszlo mi go zaparkowac na jego wlasnym prywatnym podpisanym zacnie pod firmą miejscem parkingowym zal bylo wysiadac. Dobrze nam razem i dbamy o siebie w zajemnie ... teraz gdy to pisze to az serce sciska ze przejezdzaja kolo niego ciezarowki wozace kostke brukowa i caly ten pyl i kurz siada na cerze mojego czterokolowego przyjaciela. Jak wrocimy do domu to sie go troszku oplucze, powyciera z wody bawelniana sciereczka i w garazu poczeka do jutra ... a wtedy powtorka z rozrywki. No chyba ze bachniemy sobie urlop