Ok. godz. 6.30, mgła (miejscami widoczność kilkadziesiąt metrów). Jadę do klienta. Na bocznej szosie napotykam stojącą zwartą kolumnę samochodów z przyczepami, z mnóstwem emblematów, egzotycznymi flagami oraz grupki ludzi w barwnych kombinezonach. Przypomnienie - trwają właśnie mistrzostwa Europy w baloniarstwie, w tym właśnie miejscu, ok. 20 km od lotniska ma się odbyć start lub lądowanie kolejnej konkurencji (co ma być - dokładnie nie wiem, moja wiedza o praktycznych aspektach tej, skądinąd pięknej, dyscypliny jest dość wątła). Skręcam w polną drogę prowadzącą do celu podróży, a ta zastawiona jest jeszcze bardziej przez kolejne ekipy. Robi się coraz bardziej wąsko, już przestaję mieścić się na szerokość , a pole obok drogi jest znacznie poniżej jej poziomu. Decyzja: pojadę polem i ominę zawalidrogi. Po ostatnich deszczach jest miękkawo, ale 4x4 daje radę jeszcze bez reduktora. Jadę wzdłuż drogi, chcąc na nią powrócić, gdy już będzie można. Niestety, droga podnosi się coraz wyżej, na domiar złego skarpa zarośnięta jest półtorametrowymi krzakami, brnę więc dalej polem. Mgła gestnieje, brak szerszej perspektywy, przed maską pojawia się poprzeczny nasyp podobnie zarośnięty. Skręcam więc w stronę przeciwną i prostopadłą do drogi, mając nadzieję, że gdzieś musi być dogodny przejazd na następne pole. Rzeczywiście, wkrótce pojawia się i tu mój kardynalny błąd - w nieznanym terenie należało wysiąść i sprawdzić sytuację. Skręt kierownicą i nagle łomot, ściana boczna prawie zamieniła się miejscami z sufitem. Ostrożnie wygramoliłem się do góry, całe szczęście drzwi są dość lekkie, a samochód podparty został (jak się później okazało)dość stabilnie. Powodem katastrofy okazał się rów szerokości ok. 3m, głęboki ma ok. 2m, całkowicie zarośnięty wysoką trawą i w momencie skrętu niewidoczny z miejsca kierowcy. Wyglądało to (jak dla mnie, bez szczególnej offroadowej praktyki) dość koszmarnie, odchylenie samochodu od pionu szacuję na ponad 60 stopni, w rowie utknęło prawe tylne koło , a lewe przednie uniosło się ok. 40 cm. W stresie nie pomyślałem o wykonaniu dokumentacji (a staram się to robić w każdej sytuacji w życiu), jak to wyglądało pozostawiam więc wyobraźni ew. PT Czytających. Szczęściem nie wylał się ciekły azot z przewożonego kontenera, w pobliskim gospodarstwie był sprawny ciągnik i jego chętny do pomocy właściciel, więc straty własne to: czas, przejściowy wzrost poziomu adrenaliny oraz naderwana ozdobna nakładka progu.
Z tymi balonami to tak często bywa, tam gdzie się wychowałam często obok nas lądowały masowo po zawodach, a potem z drzew, łąk, środka pól uprawnych je ściągano i też drogi... Dla jednych pasja i przygoda, a dla innychj utrudnienia. Ile to osób potem się z uczestnikami tych lotów kłóciło bo wiadomo jak na środku pola wylądowano i sprzet wjechał by zebrać-szkody były, a płacić chętnych już nie! Na szczęście nieliczni tak lądowali, reszta raczej potrafiła wylądować logicznie