No i przypaliłam ( mam nadzieję, ze lekko ) sprzęgło...Bylo to tak: wjezdzam na swoje miejsce parkingowe, a tam stoi sobie pan, popija piwko i pali...obok siateczka, chyba robił zakupy w pobliskim Lidlu i pić sie chłopinie zachciało...Staje i czekam, az pan sie przesunie..Mamy z sasiadami umowe niepisana, ze kazdy stawia od lat samochód tam gdzie stawia i nikt nikomu nie zawadza...pan posujał się lekko, ale ze slisko, ciemno i sniegowo, wiec nie odwazyłam sie jechac prosto dalej ( centralnie w pana mimo posunięcia ). Stanęłam więc w połowie drogi...pan ani drgnął, za to moje auto i owszem...lezal tam kawalek chodnika gumowego, więc jak ruszyłam, moje biedne autko kołami w tym sniegu i gumie "kwikkwi" i lekki smrodek spalenia w powietrzu sie uniósł....Oczywiście wpadłam w panikę i rzuciłam ku panu pełna prentencji" Przez pana spaliłam sprzęgło"- Pan" "Miała pani tu nduzo miejsca" Potem, jak pan się usunął i ja juz wjechalam Pan" Wjechala pani z jedynki puszczajac sprzęglo?" Ja: "No tak, a jak inaczej moglabym ruszyc bez sprzęgla?"Pan: "To nie spalila pani, jutro pani pojedzie..." Po godzinie wrociłam na parking i mimo wszystko sprawdziałam raz jeszcze, i tak jak uczono mnie, przetestowałam sprzegło: Ruszajac z chyba czwórki i puszczajac sprzegło na płaskim terenie...uffff autko zgasło"...Ciekawe co będzie...