Jak co rano jechałem do pracy. Tego dnia bardzo padało i było ślisko na drodze. Już z daleka widziałem, że przed rondem utworzył się nieduży korek, więc przełożyłem bieg z V na IV, żeby autko sobie spokojnie wytraciło prędkość, a gdy zbliżałem się do samochodu, który stał przede mną wcisnąłem hamulec. Pomimo, że prędkości zawrotnej nie miałem samochód nie zaczął hamować, tylko się ślizgnął jak sanki. Zdążyłem jeszcze tylko zakląć, bo wiedziałem, że nie wyhamuję i PUK. Zabrakło kilku centymetrów, ale na szczęście kierowca przede mną nie trzymał nogi na hamulcu, więc jego Punto lekko pchnięte, odskoczyło do przodu i zaraz potem szybko zapaliły się czerwone światła stopu. Wychodzi i ja też... Punto tak jak i mój tikacz miało czarne zderzaki nie pod kolor. Spoglądam na nie i na pięść faceta, która puka w plastikowy zderzak i sprawdza czy coś się nie obluzowało, ale widzę, że mocno się trzyma. Pytam się czy jest jakaś szkoda i tłumaczę się, że dziś bardzo ślisko i nie wyhamowałem. Typ łapie się pod boki i mówi, że chyba wszystko w porządku, po czym rusza, żeby wsiąść do samochodu. Przeprosiłem i zrobiłem to samo. Mój pasażer stwierdził, że miałem farta, iż tylko tak się to skończyło i jakiś spoko człowiek to był, bo nie zrobił awantury. Z tego wszystkiego nawet nie spojrzałem co z moim zderzakiem. Przez całą dalszą trasę bardzo już uważałem. Kiedy dojechałem na miejsce zrobiłem oględziny i stwierdziłem, że u mnie też nie ma śladu.

Przede mną teraz cała zima, kiedy trzeba będzie bardzo uważać podczas jazdy, a jeśli robi się codziennie bardzo kilometrów, to jest dużo potencjalnych sytuacji, w których łatwo o popełnienie błędu. To było ostrzeżenie. Wyciągnę wnioski i będę uważniejszy...