Postanowiłem podtrzymać naszą narodową mentalność i nieco pomarudzić na temat mojego samochodu. Zapewne wielu z Was się ze mną zgodzi, że kiedyś auta z emblematem Volkswagena uchodziły za wzór wykonania. Obojętnie czy mamy na myśli auta z silnikiem diesla czy też benzynowe, zawsze można było liczyć na bezproblemową eksploatację. Jak wygląda to z dzisiejszego punktu widzenia? Nie mam zamiaru stawać się kolejnym malkontentem, który będzie pisał o awaryjnym dwulitrowym dieslu, o nietrwałym zawieszeniu w Passacie, czy o przedwczesnych problemach z łańcuchem w tsi, nie. Mam na myśli... rdzę. Pamiętam (trochę już przez mgłę...) lata dzieciństwa i sterty gazet, w których opisywano auta z lat 80-tych i 90-tych. Oczywiście pisano dużo o Volkswagenie. Pamiętam, jak jeden z najlepiej sprzedających się dziś tygodników opisywał karoserię Golfa III generacji jako zupełnie odporną na korozję, no chyba, że był to egzemplarz powypadkowy, lecz takie należy omijać szerokim łukiem. Cóż, było to okołu roku 2000 kiedy jako dziecko spacerując po mieście, spotykałem różne rdzewiejące Golfy. Wytykałem je palcami, popisując się przed kolegami, iż wg pewnej gazety, ten samochód na pewno jest bity! Nic bardziej mylnego! Dziś jestem właścicielem bezwypadkowego 18 letniego (pełnoletni brzmi lepiej, prawda?) Volkswagena Vento, który powoli zmienia kolor z pięknego dawniej bordo na zgnity pomarańcz. Ma skorodowane progi, nadkola i błotniki. Cóż... nie będę ukrywać, że właśnie z tej przyczyny pan diagnosta nie podbił mi pieczątki z dowodem, choć wcale mu się nie dziwie. Jak stwierdził, technicznie (!) nie miał do czego się przyczepić, bo samochód jest naprawdę w dobrej kondycji, ale niestety lewarka nie miałbym już gdzie podstawić. Pan diagnosta stwierdził, że naprawa wyniesie mnie ok. 300 zł. Mój ojciec ocenił koszty na 500 zł. Pomyślałem: trudno, zrobi się raz a dobrze, będzie na lata. Niestety, mechanik za naprawę zainkasuje ok 800 zł, co przy budżecie studenta jest dość dużą sumą. Mam teraz lekki uraz do producenta z Wolfsburga, że tak słabo zadbał o ochronę antykorozyjną w swoich samochodach. Dla porównania Opel Astra (1995r.) nie miał żadnych śladów korozji. Citroen Ax mojego dziadka również rdzy na sobie nigdy nie widział. Dlaczego? Bo Citroen nawet w tym modelu już od początku lat 90-tych stosował blachę ocynkowaną! Cóż... Volkswagen najwyraźniej o tym zapomniał. Teraz moje Vento kojarzy mi się już tylko z Ładą. Nieważne, jak jest skorodowana, ważne że zawsze odpali!
Pozbyłem się problemu i śpię spokojnie, nie słysząc chrupania...
Wiele modeli trójek atakuje rdza, i to wcale nie powypadkowe... schrzanili sprawę... że nie wspomnę o notorycznie zamarzającej odmie (przeżyłem trzykrotnie wraz z pożarem oleju).
Uraz do VW, to dobre jest.
Fajny wpis.
Z mojego punktu nie warto oddawać auto do blacharza, tylko samemu się za to wziąć. Na progi nałożyć blachę odpowiednio dogiętą, przyspawać, zamalować i na przegląd. Koszt myślę 100-150 złoty. Myślisz że jak Ci blacharz progi, błotniki wymieni to nie będzie rdzewieć?? Rok, góra dwa i to samo będzie pzdr.
PS. Chyba że zastosuję chemię, coby rdzy się pozbyć ale to by ten zabieg kosztował ile to auto
A Twój Vw też nie jest niestety niezniszczalny chociaż ja też myślałem że nie powinien rdzewieć. Aby auto nie rdzewiało to nie tylko musi być bezwypadkowe ale blacha powinna być ocynkowana.
A może o Twoje aut ktoś nie dbał ? Nie konserwował, stało dużo na dworze...
Dlatego kupiłem Lanosa-11 lat i zdrowiutki a Astry II już ruda żre a to niby lepsze auta.
Naprawisz dobrze wytrzyma kilka lat