W tym wpisie postaram się przybliżyć Wam jak doszło do zakupu Madziuli. Po sprzedaży Passata zdecydowałem, że następny samochód ma być równie wygodny ale trochę praktyczniejszy. Jako, że nie miałem noża na gardle ciężko było mi się zdecydować czego szukać. Ustaliłem budżet na 20tys. Chciałem autko w miarę zwinne, dosyć pakowne ale przede wszystkim takie, które mnie nie zawiedzie na drodze. Rocznik nie był priorytetem. Chodziło mi o znaną i bezkolizyjną przeszłość. Przeglądałem fora najróżniejszych marek, czytałem opinie i jednym słowem miałem mętlik w głowie. W końcu gdzieś przypadkowo trafiłem na temat Premacy. Samochód stosunkowo mało znany w Polsce chociaż jeździ ich już coraz więcej. Przekopałem forum Mazdy i znalazłem wiele pozytywnych opinii użytkowników. Niektórzy narzekali na diesle ale ten temat mnie nie interesował. Poza tym ich bolączką jest słabe zabezpieczenie antykorozyjne ale to nie jest jakiś dramat. Od tego nagle nie stajesz na drodze z rozłożonymi rękoma. Poza tym produkowane w Japonii a nie jakiejś taniej montowni w Bangladeszu
Postanowiłem obejrzeć gdzieś to to na żywca. Pojechaliśmy z żoną na giełdę i prześwietliliśmy wzdłuż i wszerz dostępne Premaski. Auto okazało się pakowne i wygodne z fajną możliwością konfiguracji siedzeń jednym słowem przyjazne rodzinie. Zapadła decyzja. Spodobała nam się dwu litrowa wersja Sportive w kolorze czarnym. Zdałem sobie sprawę, że nie będzie łatwo znaleźć coś godnego uwagi w Polsce. Po kilkudniowej weryfikacji dostępnych ogłoszeń okazało się, że albo kupię padło i będę udawał zadowolonego albo trzeba będzie zapłacić znacznie więcej i poszukać czegoś godnego uwagi u sąsiadów. Handlarze wciskają full wypas za 10-15tys.zł. Ciekawostka bo za Premacy Sportive w przyzwoitym stanie trzeba zapłacić od 3.500 euro wzwyż + opłaty i przyprowadzenie czyli min. 17.000zł. Na forum skontaktowałem się z człowiekiem, który zjadł zęby na przyprowadzaniu różnych modeli Mazdy. Podałem mu moje oczekiwania i zaczęliśmy szukać na zachód od Odry. Jako, że miał dostęp do systemu Mazdy po kolei weryfikowaliśmy po VINie prawdziwość ogłoszeń. W końcu 17 stycznia pojawiło się ogłoszenie, które od razu wpadło mi w oko. Szybki kontakt z właścicielem i sprawdzanie co się da. Okazało się, że auto spełnia wszelkie wymagania. Oryginalny przebieg , bardzo dobry stan, żadnej kolizji. Jedynie naprawa rdzewiejących tylnych nadkoli na gwarancji z wpisem w książkę. Szybka rezerwacja telefoniczna i umówiliśmy się na przyjazd 22 stycznia. Do miasteczka Wissen niedaleko Kolonii wyjechaliśmy dzień wcześniej około 21 wieczorem . Pogoda była fatalna. Padał marznący śnieg z deszczem. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się żeby odkuć reflektory i wycieraczki. Koszmar. Po północy odebraliśmy zamówione wcześniej tablice i ubezpieczenie zjazdowe w Zgorzelcu. Później już wjazd na niemieckie autostrady i jazda jak po maśle. Pomimo tego, że pogoda była taka sama uświadomiło mi to na jakim zadupiu mieszkam. Drogi w Niemczech na bieżąco odśnieżane a u nas troszkę śniegu i paraliż narodowy. Po drodze miałem dużo czasu na rozmyślania. Czy na pewno dobrze robię, czy na miejscu nie okaże się, że właściciel minął się z prawdą i będzie rozczarowanie? Co prawda mieliśmy kilka aut rezerwowych na wszelki wypadek ale wolałem tego uniknąć. W końcu po 9 rano byliśmy u celu. Okolica bajka. Nie będę się rozpisywał ale mam miłe dla oka widoki w pamięci. Właściciel okazał się bardzo miłym facetem po trzydziestce. Z biegu poszliśmy do garażu oglądać samochód. Obawy okazały się bezzasadne . Wszystko co mówił przez telefon okazało się prawdą. Silnik suchy i pracuje jak trzeba. Wnętrze zadbane, niepalone i pachnące. Miernik lakieru potwierdził, że poza nadkolami z tyłu nic nie było ruszane jednym słowem lakier oryginał poza paroma drobnymi odpryskami od kamyczków
Zaskoczył mnie prawie pełny zbiornik paliwa. U nas kupiłbym samochód, który dotoczyłby się pewnie na oparach. Druga sprawa to zatkało mnie po zajrzeniu do bagażnika. Komplet bardzo dobrych opon na ładnych alusach za które musiałbym zapłacić kilka tysi. Właściciel nawet o tym nie wspomniał. Czas na jazdę próbną. Pozytywnie zaskoczył mnie silnik. Nie spodziewałem się cudów a okazało się, że całkiem przyzwoicie się zbiera. W środku dość cicho zawieszenie w porządku, żadnych luzów i.t.d. Decyzja mogła być tylko jedna. Jeszcze tylko papiery. Na szczęście facet był sumienny i wręczył mi segregator z fakturami na wszystkie wymiany i naprawy oraz całą dokumentację. Następny plus. Kamień spadł mi z serca. Przy kawie w miłej atmosferze wypełniliśmy papierki i pożegnaliśmy się z właścicielem. Albo trafiłem takiego miłego człowieka albo opinie o Niemcach są grubo przesadzone. Około 11 po przykręceniu tablic ruszyłem w drogę powrotną. Sam zdany na łaskę i niełaskę nawigacji. Przez pierwsze kilometry zapoznawaliśmy się z autkiem a po jakimś czasie byłem pewny, że decyzja była słuszna. Miło się prowadziło i szybko mijał czas
O autostradach nie będę się rozpisywał ale w tym temacie jesteśmy jeszcze bardzo w tyle. Pomijając, że bezpłatne. Denerwowały mnie tylko niemieckie stacje radiowe . W końcu odważyłem się wcisnąć mocniej pedał gazu i zamknąłem magiczne 200km/h. U nas już byłbym piratem a tam luzik. Było gdzie, sucha droga i tyle. Zdziwiło mnie to o tyle, że dane fabryczne podawały 188 km/h. Kolejne miłe zaskoczenie
Po postoju na zatankowanie i kawusię ruszyłem dalej. Benzyna była raptem 40 gr. w przeliczeniu droższa niż u nas. Szybka refleksja. Ciekawe ilu Niemców godziłoby się zarabiając 1.500 euro płacić za litr benzyny ponad 5 euro? Podobny wskaźnik jest u nas. Ruszam dalej. W końcu złapałem RMF co oznaczało, że nieuchronnie zbliżam się do domu. Minąłem Zgorzelec i skończyła się miła jazda. Znowu zwężenia i wlekące się wszystkimi pasami ciężarówki. W końcu zmęczony ale szczęśliwy około 21 zawołałem żonę na oględziny i krótką przejażdżkę. Cały wyjazd zajął mniej więcej dobę. Wszyscy zadowoleni ale koszmar dopiero miał się zacząć. W dniu następnym zaczął się horror polskiej biurokracji. Nie chcę do tego wracać ale dwa dni biegania po urzędach i ciągłe opłaty na wszystko co możliwe w tym złodziejskim kraju. W końcu po załatwieniu wszelkich formalności mogłem cieszyć się jazdą nowym starym autkiem. Po roku mogę stwierdzić, że Premacy spisuje się świetnie i jest rodzinnym samochodem godnym polecenia pod warunkiem, że nie chcemy kupić tanio i szybko. Okazji po prostu nie ma. Warto wydać więcej nawet za ciut starsze autko i cieszyć się niezawodnością.
Tym którzy dotrwali do końca wpisu gratuluję cierpliwości.
Pozdrawiam życząc szerokości i bezawaryjności a biurokracji[ass]
P.S.
Niemiec nie płakał jak sprzedawał i nie zrobił mi kanapek na drogę
To bardzo możliwe
A niektórzy nawet się brzydzą
Marcin, a o francuskim nie zapomniałeś?
Dobrze że to 700zł a nie tak jak mówisz, kolizja z rodziną na pokładzie. To auto nie zapewniało żadnego bezpieczeństwa podczas wypadku...
Bite, nie bite? Oto jest pytanie.
Ale licznik w niej sporo Cię oszukuje. 12km/h to pokaźna rozbieżność. Mi oszukuje maksymalnie o 8km/h.
Co do Niemców w kontaktach face to face złego słowa nie mogę powiedzieć. Byłem tam kilka razy, spałem w hotelach, znam kilku prywatnie i nigdy nie odczułem, że traktują mnie jak jakiegoś tam "polaczka". No chyba, że podobnie do Ciebie miałem po prostu szczęście. Who knows?
PS. Ale się rozpisałeś [toatalszok]
Pomimo mojego "fanatyzmu" co do marki VW i ogólnie VAG-a to nie mogę powiedzieć dobrego słowa na mojego byłego passata 99r w TDI (90km). Po za nieśmiertelnym TDI to auto było w stanie agonalnym jedynie ładnie zrobiony do zdjęć.
Powypadkowe z zaślepkami poduszek itp. Po prostu trafiłem na zmęczony życiem egzemplarz
Wybór wg. mnie dobry, dwóch znajomych ma Premacy i sobie chwalą.
A jak wrażenia po przesiadce z paska? Bo muszę powiedzieć że dosyć niespotykana zamiana aut