Tutaj jesteś:
Samochód
GAZ 69
- Kupione używane w 2010
- Auto obejrzano 3609 razy
- Online od 11 lat, 3 miesięcy i 1 dnia
- Auto polubiono 804 razy
Marka:
GAZ
Model:
69
Nadwozie:
Terenowy
Silnik:
2.0 D
Moc silnika:
60 KM
Przebieg:
100 km
Rocznik:
1972
Obawiam się, że będzie to nieco przydługi opis, przeto życzę cierpliwości i wytrwałości wszystkim czytającym.
IDEA:
Głównym założeniem renowacji / remontu GAZ-a 69 było stworzenie pojazdu, który zachowując wygląd i możliwie dużo elementów oryginalnych stałby się jednocześnie samochodem użytkowym, funkcjonalnym i najbardziej jak to tylko możliwe dostosowanym mechanicznie do realiów współczesnego ruchu drogowego.
Zadanie trudne, i – obawiam się – nie wszystkim efekt końcowy przypadnie do gustu: z jednej strony zapewne spotka mnie krytyka ortodoksyjnych miłośników renowacji i zachowania oryginału; z drugiej zaś strony zbesztają mnie, jak przypuszczam zapaleni off-road’owcy i zwolennicy przeróbek mających maksymalnie wykorzystać właściwości tego, chyba już legendarnego pojazdu terenowego.
Zanim jednak przystąpiłem do jakichkolwiek prac zastanowiłem się po prostu dlaczego taki samochód chcę mieć i do czego ma mi on służyć… A miał to być samochód, który ciesząc w miarę możliwości klasycznym wyglądem odbiegającym od oryginału tylko tam, gdzie to absolutnie konieczne – będzie jednocześnie na tyle sprawny i unowocześniony (nie zapominajmy o ekonomii) aby można nim było się cieszyć w zwykłej, codziennej eksploatacji.
Widać więc, że nastawiłem się na stworzenie raczej turystycznego klasyka umożliwiającego normalną, w miarę bezproblemową eksploatację. Czy się udało – oceńcie sami.
WAŻNE ZASTRZEŻENIA :
Pomysłów na restaurację, renowację, odbudowę czy przebudowę GAZ-a 69 jest zapewne tyle, ilu właścicieli takich pojazdów – a może nawet więcej, jeśli doliczyć tych, którzy o Gaziku marzą. Osobiście z podziwem i zazdrością spoglądam na każdy taki pojazd, niezależnie od stanu technicznego. Przepiękne są te GAZ-y, których właściciele postanowili przywrócić pojazdowi pełny stan fabryczny. Pełne uroku są te, które „utrzymywane w stanie jeżdżącym” stanowią dowód na trwałość i odporność konstrukcji, choć czas i ludzka niefrasobliwość zrobiły wiele, aby auta te stały się jedynie materiałem na żyletki. W zachwyt wprawiają te Gaziki, które stały się bazą na stworzenie „zmoty” o cudownych właściwościach terenowych, potrafiące w błocie, śniegu, na piasku i w ogóle w każdych warunkach wyczyniać to, czego żadne auto fabryczne nie potrafi.
Dlatego proszę właścicieli innych GAZ-ów o wybaczenie, jeśli w moim opisie znajdą coś, co im się nie spodoba. Każdy ma prawo zrobić ze swoim samochodem co zechce – i Wy, i ja również, więc jeśli lubicie swoje samochody i dbacie o nie – to tak powinno być. Ja po prostu przedstawiam tu moją, czysto subiektywną opinię i wizję Gazika.
ZAKUP :
Cóż, zacząć chyba trzeba od tego, że Gazika zakupiłem zupełnie „z głupia frant” jako realizację młodzieńczych marzeń i swego rodzaju remedium na kryzys wieku średniego. Nie przypuszczałem nawet wtedy, że zaangażuję się w projekt tak bardzo, zaś rekreacyjne wozidełko mające w zamiarze weekendowo tłuc się po polnych drogach podkarpacia zacznie przeistaczać się w wymagający, kosztowny i długotrwały projekt. Pewnego dnia zadzwonił do mnie dobry mój przyjaciel, zapoznany mechanik i wynalazca tudzież posiadacz niezwykle uterenowionego Muscela oznajmiając, iż ma dla mnie samochód… zaskoczył mnie nieco, bo zakupu nie planowałem, zaś moje rozliczne wypowiedzi w stylu „jaki piękny, tak bardzo chciałbym mieć coś takiego” to raczej było artykułowanie marzeń i pobożnych życzeń niż oznajmianie planów. No, ale skoro miał dla mnie samochód, to wypadało ten samochód obejrzeć… oględziny skończyły się uściskiem dłoni, przepływem gotówki i podpisaniem umowy.
Ponieważ zakupiony GAZ sprawiał na pierwszy, drugi, a może nawet trzeci rzut oka wrażenie całkiem sprawnego, zdrowego i nie wymagającego inwestycji, miał zatem pozostać w kształcie i kondycji niezmienionej. Jednak już pierwsze doświadczenia drogowe ujawniły, iż bębnowe hamulce stanowią jedynie wielce zawodne spowalniacze, na których nijak polegać nie można - bo albo nie hamują wcale albo dla odmiany blokują się całkowicie uniemożliwiając jazdę. Również sprawdzona pobieżnie w chwili zakupu elektryka okazała się być po bliższych oględzinach czymś w rodzaju miedzianego spaghetti, działającym przypadkowo, bez logiki i nie zawsze zgodnie z intencją użytkownika… Co prawda poprzedni właściciel o auto – co należy uczciwie przyznać – dbał, a nawet dokonał pewnych remontów, to jednak ząb czasu nieubłaganie wgryzał się we wszystko i na wszystkim pozostawiał ślady. GAZ był już wyposażony w silnik Mercedesa, wiele lat temu przeszedł coś w rodzaju remontu blacharsko – lakierniczego (dziury zasłonięte przynitowanymi kawałkami blachy, całość pomalowana najbardziej zbliżonym do „wojskowego” kolorem z palety lakierów renowacyjnych Fiata 126), jednak dziesięcioletni postój w stodole i brak konkretnych nakładów wyzierał z każdego zakamarka karoserii i złośliwie szczerzył kły przez każdą dziurę w plandece.
REMONT I ROZBUDOWA MECHANIKI :
Nie pozostawało zatem nic innego jak rozpocząć negocjacje ze wspomnianym już wcześniej przyjacielem moim, mechanikiem i wynalazcą za sprawą którego stałem się posiadaczem GAZ-a… I tak oto zamiast wzbijać tumany kurzu na polnych drogach podkarpacia, chlapać radośnie błotem spod kół i przyprawiać o zawał przygodnych włościan i ciągnące zaprzęgi konie – zaprowadziłem pojazd na podwórko Kolegi, w celu „ krótkich, niezbędnych regulacji; poprawy hamulców i rzucenia okiem na silnik. Chwila nieuwagi i będzie zrobione” – to dosłowny cytat specjalisty, który wszak nie jedno takie auto w swym warsztacie widział i nie jedno reanimował. Uwierzyłem.
W dziewięć miesięcy później „chwila nieuwagi” wsparta paroma dziesiątkami roboczogodzin i paroma (hmmm, paroma…?) setkami z mojego konta bankowego dobiegła końca. W tym czasie wymontowane zostały i poddane całkowitej renowacji oba mosty – a zatem wymieniono wszelkie uszczelniacze i łożyska, skasowano luzy, zalano nowymi olejami. Regeneracji poddany został wał główny, zaś dwa pozostałe wymienione zostały na nowe. Do lamusa odeszły bębnowe hamulce zaś na ich miejscu pojawiły się tarcze pochodzące z Suzuki Samuraja, zaciski i klocki od Forda, dwuobiegowa pompa hamulcowa o nieustalonym rodowodzie… dla poprawnego działania całości zaś zastosowane zostały podwieszane pedały z BMW. Oczywiście w komorze silnika znalazło się wspomaganie.
Jakość użytkowania została poprawiona dzięki zastosowaniu nowej przekładni kierowniczej z BMW, też oczywiście wspomaganej… a skoro wspomaganie, to poprzednie, mające bardzo dużą średnicę koło kierownicy stało się zbędne – i kolumna kierownicza zwieńczona została piękną, chromowano-drewnianą kierownicą pochodzącą z Alfy Romeo Spider… Kierownica ta, niestety, ma okładzinę drewnianą w stanie agonalnym, przeto pokryta została skórą, choć może w przyszłości uda się znaleźć kogoś, kto przywróci jej dawny blask.
Po modernizacji układu hamulcowego niezbędną stała się wymiana kół – wymuszone to zostało wielkością i głębokością felg. Dlatego Gazik otrzymał nowe, pochodzące z UAZ-a, 15-sto calowe koła z nowymi oponami.
W świetle powyższego prace takie jak: naprawa i klepanie resorów, wymiana i regeneracja przegubów kulowych układu kierowniczego czy przegląd amortyzatorów wydają się być szczegółami niewartymi uwagi. Niestety, nawet niewarte uwagi szczegóły wymagają czasu… więc, jako się rzekło, już po dziewięciu miesiącach Gazik gotów był na podbój świata. Gotów… czy aby na pewno..?
BLACHARKA, MALOWANIE, KABELKI :
Ponieważ nieco zmieniła się moja sytuacja i wykorzystanie Gazika w życiu codziennym nie było chwilowo możliwe postanowiłem z racji posiadanych czasu i środków zadziałać w myśl zasady „poszła krowa, niechaj idzie i ciele”. Co prawda zwolennicy off-rodu twierdzą, że instalacja elektryczna jest zbędna za wyjątkiem głównych reflektorów, zaś do jazdy wystarcza jedynie zdrowa rama a nadwozie to niepotrzebny luksus, ja jednak chciałem konsekwentnie realizować marzenie o stworzeniu użytkowego klasyka… Czy wspominałem już, że jak Pan Bóg chce kogoś pokarać to najpierw odbiera mu rozum? Mnie chyba chciał, bo wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi zdecydowałem o naprawach lakierniczo blacharskich tudzież nowej instalacji elektrycznej.
Pojazd zmienił warsztat i zakotwiczył (wtedy nie wiedziałem jeszcze, że na trzy lata) u kolejnego z moich znajomych. Na pierwszy ogień – wiadomo, zdjęcie resztek plandeki… I wtedy zaczęło się ukazywać straszne pokancerowane i szczerzące rdzawo-stalowe oblicze potwora. Samochód musiał niegdyś otrzymać całkiem niezłe uderzenie w tył – pogięta burta tylna, zagięte rogi burt bocznych. Przy usuwaniu kolejnych, przynitowanych i ładnie zamalowanych kawałków blachy w okolicach progów zacząłem wpadać w panikę. Po demontażu przedniego zderzaka sprytnie ukrywającego pocięty, zaklepany i nie nadający się do użytku lewy przedni błotnik panika przerodziła się w przerażenie i załamanie… Oglądając smętne resztki skrzynki akumulatora, urządzając w kącie złomowiska cichy pogrzeb ramie przedniej szyby i wspierając się na pogiętej niemożebnie acz sprytnie zamaskowanej szpachlą masce silnika byłem już w apatii.
Tym, którzy bohatersko dotarli aż do tego miejsca w opisie chciałbym uświadomić, iż staram się proces restauracji pojazdu przedstawić jedynie pobieżnie, nie zagłębiając się w szczegóły. Dlatego wspomnę jedynie o dziesiątkach maili jakie wymieniłem z rozlicznym sprzedawcami części i firmami, z których kilku zaledwie okazało się rzetelnymi, solidnymi i uczciwymi ludźmi, zaś zdecydowana większość to bezczelni naciągacze, dranie i hieny żerujące bez litości na nieświadomych pasjonatach. Szybciutko wymienię, że musiałem zakupić nowe błotniki przednie, tylną burtę, ramę szyby i kilka innych elementów, których ceny znacznie przewyższają ceny elementów blacharskich nowego Mercedesa. Dziesiątki paczek zawierających uszczelki, klamki, szyby, ramki, przełączniki, gałki, światła, tabliczki, kedrę, paski, śrubki i co tam jeszcze walnie przyczyniło się do ekonomicznego sukcesu Poczty Polskiej.
W wyglądzie nadwozia nie chciałem zmieniać nic, a przynajmniej tak mało, aby nie zatracić oryginalnego charakteru i aparycji pojazdu. Stąd stanowcze odrzucenie idei przycinania błotników czy zastosowania nie pochodzących z epoki świateł. Na kolejne wzmianki o tym, jak pięknie wyglądałaby na takim samochodzie wyciągarka dostawałem alergii i tupałem nogami. Na samą myśl (usłużnie podsuwaną przez wszelakiej maści znawców i samozwańczych ekspertów – podpowiadaczy) o zamontowaniu pochodzących ze szrotu „ładnych i wygodnych” foteli dostawałem torsji…
Były jednak rzeczy, które logika i założenia konstrukcyjne wręcz narzucały – na przykład drzwi kierowcy. Każdy, kto miał okazję zajmować miejsce za kierownicą GAZ-a 69 wie, że drzwi kierowcy są tam odrobinę węższe, niż właz do czołgu T-34… jeśli dodacie do tego mój wiek i lata hobby jakim było wspieranie rodzimych browarów zrozumiecie, że próbując wejść do mojego własnego pojazdu stanowiłem widok nad wyraz pocieszny… drzwi kierowcy zostały zatem poszerzone o 30 cm! Ale poszerzenie drzwi wymusiło z kolei zmianę miejsca mocowania koła zapasowego, które powędrowało na tylną burtę. Oczywiście naprawy blacharskie objęły też wymianę skorodowanych progów, odbudowę pogiętych i zmasakrowanych narożników burt z tyłu, nową skrzynkę akumulatora i dziesiątki miejsc mniejszych, dziurek drobnych, zagięć delikatnych… ach! I wprowadziłem poważną modyfikację przedniego zderzaka: została w niego wspawana gruba na 3mm blacha stanowiąca miejsce na tablicę rejestracyjną. Jak już się bawić, to w detale! Czy wspomniałem już, że „przy okazji” pozbyłem się głównego, 60-cio litrowego zbiornika paliwa spod pojazdu? Tak mi się przypomniało, bo dziurę po wlewie paliwa trzeba było zaspawać. 27-mio litrowy zbiornik znajdujący się pod siedzeniem pasażera zupełnie wystarcza na moje potrzeby, oraz na potrzeby oszczędnego, dieslowskiego silnika, zapewniając autku całkiem przyzwoity zasięg ok. 300 kilometrów.
Po spawaniu przyszedł czas na malowanie. Tu krótko: całość rozebrana „w drobny mak” i do piaskowania. Po piaskowaniu podkład reaktywny na gołą blachę (przy okazji przeszedłem krótki acz intensywny kurs lakierniczy i wierzcie mi, tak właśnie należy robić), następnie szpachla w miejscach absolutnie koniecznych, podkład wyrównujący i specjalna farba matowa do restauracji zabytkowych pojazdów militarnych.
Doszliśmy do elektryki pojazdu: pisałem już, że w rozlicznych paczkach przychodziły elementy tejże. Tak była konieczność. W momencie zakupu GAZ miał zamontowane przednie kierunkowskazy pochodzące z Żuka lub czegoś podobnego. Upływający czas spowodował, że kierunki te stały się całkowicie wodoszczelne - to znaczy wypełniły się wodą i woda ta za cholerę nie chciała z nich wypływać… dzięki temu zamiast kierunków woziłem na błotnikach dwa urocze, pomarańczowe akwaria. O tym, że odblaski reflektorów głównych czy szperacza były prawie całkowicie skorodowane chyba nawet nie warto wspominać. Do tego światła tylne stanowiły typowy przykład na to, jak powszechne w naszym kraju są rozwiązania rodem z programów Adama Słodowego (młodsi zapewne nie pamiętają, ale Adam Słodowy to wspaniały człowiek potrafiący z wieszaka, gumki do mazania i zepsutego kranu wyczarować prom kosmiczny. McGywer to przy Słodowym gówniarz, laik i partacz). W każdym razie światła tylne stanowiły wspaniałą mieszankę kleju, pordzewiałych śrub i pogiętego plastiku z metalowymi elementami. Całość zapewne przeżyła po rozbiórce zakatowanego Ursusa i została zaadoptowana jako oświetlenie Gazika. Rzecz jasna żadne z tych świateł (za wyjątkiem mijania) nie działało, podobnie zresztą jak nie działały wycieraczki, silnik nagrzewnicy, klakson… cud, że było ładowanie!
No i deska rozdzielcza. Już pobieżny rzut oka na deskę rozdzielczą GAZ-a 69 nieuchronnie prowadzi do wniosku, że wykonaniem i montażem tego elementu pojazdu zajmowała się ochotnicza i pijana w trupa młodzieżowa ekipa pionierów pracy socjalistycznej z przyzakładowej szkoły dla opóźnionych w Gorkim a następnie w Uljanowsku… Przypadkowe i chaotyczne rozmieszczenie przełączników i stacyjki przywodzi na myśl szaleńca wyposażonego w wysokoobrotową wiertarkę elektryczną, który z ogniem w oczach i śliną na ustach pełen pasji wierci otwory montażowe pod elementy elektryki gdzie popadnie. Dodajmy do tego tablicę niedziałających zegarów (prędkościomierz jeszcze dychał) pozbawioną podświetlenia i skutecznie zmodyfikowaną przez rodzimych już wynalazców i będziemy mieli pełny obraz nędzy i rozpaczy panujących w „kokpicie” mojego wymarzonego pojazdu.
Z racji tego, że do piaskowania wiązka elektryczna pojazdu i tak została pocięta i odesłana na miejsce wiecznego spoczynku… Zaraz! Czy ja pisałem „wiązka elektryczna”?! Jaka wiązka, przecież to węzeł gordyjski był, jakaś bezładna plątanina sztukowanych, zaśniedziałych, popękanych kabli, których izolacja dawno już straciła nie tylko właściwości izolacyjne ale i kolor! Dziesiątki przeróbek i napraw, mniej lub bardziej udane supły (kto by tam lutował!), plączące się dookoła tego skrawki taśmy izolacyjnej, pourywane styki, popękane lub pogniecione kostki połączeń i sparciałe gumowe przelotki – taka to była instalacja!
Z racji powyższego zatem instalacja wykonana została nowa. Nowa w całości. Każdy kabelek, każdy przełącznik, każde światło, każdy zegar, każdy styk, każda kostka, każda żarówka, każdy silniczek… jedyny uratowany to silniczek wycieraczek, szkoda, że odmówił posłuszeństwa w tydzień po zakończeniu prac nad elektryką i też wymagał wymiany. Nowa instalacja oparta została na pochodzącym z dwulitrowej, dieslowskiej Vectry alternatorze i pochodzącej z Frontiery skrzynce przekaźników i bezpieczników. Takie rozwiązanie, jakkolwiek bardziej skomplikowane wydało mi się lepsze, choćby z racji trudnej dostępności wytrzymujących duże obciążenia przełączników. Co więcej, podgrzewanie świec silnika diesla zamontowanego w GAZ-ie również wymagało zastosowania przekaźników, o ile nie chciałem montować na desce rozdzielczej hebla, którym normalnie załącza się prąd w krześle elektrycznym…
Tablica zegarów została odrestaurowana w 100 procentach, obecnie działa nawet nietypowe, bo zewnętrzne podświetlenie. Osobiście zaprojektowałem zorganizowaną i opisaną tablicę przełączników i stacyjki, starając się tablicę tą utrzymać w duchu i modzie czasów, w których GAZ-y 69 święciły swe największe triumfy.
PRACE WYKOŃCZENIOWE :
Wydawało się, że skoro mechanicznie i blacharsko auto jest sprawne, to do szczęścia nie brakuje już nic. Nieprawda – należało jeszcze zająć się „tapicerką” pojazdu, która jakkolwiek skromna, to jednak w szczątkowej postaci istnieje i składa się z foteli kierowcy i pasażera oraz dwóch ławek umieszczonych wzdłuż burt pojazdu. Już samo wyprostowanie i pospawanie zniszczonych ram siedzeń stanowiło wyzwanie. Odnowione, pomalowane i w komplecie z również nowymi, wykonanymi przez miejscowego stolarza drewnianymi elementami ławek pojechały do rzeszowskiego tapicera, gdzie otrzymały wykonane na wzór oryginału poszycia z wodoodpornego materiału. Są czarne, z szarymi lamówkami, rzecz jasna na sprężynach a nie na chłonącej wodę gąbce. Na przednich siedzeniach założyłem pokrowce wykonane z jedwabiu spadochronowego używanego przez WP w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – często podobne pokrowce można było zobaczyć na siedzeniach GAZ-ów i UAZ-ów używanych przez 6 Pomorską Dywizję Powietrzno Desantową w moim rodzinnym Krakowie – pamiętam z dzieciństwa.
Mieszki lewarków wykonane zostały z wojskowego brezentu na wzór oryginału. Plandeka z wojskowego brezentu uszyta na wzór oryginału, zakończona ocynkowanymi okuciami i skórzanymi paskami do zapinania na burtach pojazdu. Podobnie brezentowe są osłony łańcuchów tylnej burty. Na przedniej szybie umieściłem – również zgodną z wzorem z epoki – romboidalną naklejkę świadczącą o przynależności samochodu do Wojska Polskiego.
Absolutną wisienką na torcie są natomiast „notki”, czyli światła służące do jazdy z noktowizorem. O ile tylna jest powszechna w WP do dziś, o tyle przednia - pochodząca z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku jest absolutnym rarytasem i dodaje pojazdowi sznytu dodatkowo podkreślającego militarne pochodzenie samego auta jak i właściciela.
POMNIK :
Na zakończenie – jeśli ktokolwiek dotarł aż do tego momentu – krótkie wyjaśnienie drobnych dodatków do samochodu. Mając na uwadze ogrom pracy, starań, środków, ludzkiej życzliwości i czasu poświęconych na odbudowę tego pojazdu postanowiłem zeń uczynić coś na wzór pomnika. Nie tylko pomnika motoryzacji i myśli technicznej, nie tylko pomnika dla tych, którzy swą pracą i pomocą pomogli mi w tak szczęśliwym zakończeniu remontu. Chciałem otóż uhonorować tym samochodem, efektem moich starań osoby, które są dla mnie najważniejsze – aby dać jakoś wyraz szacunkowi, miłości i przywiązaniu, jaki wobec nich czuję.
Stąd na desce rozdzielczej samochodu pojawiła się specjalna, również utrzymana „w duchu czasów” tabliczka wyrażająca podziękowania i dedykująca pojazd mojej Żonie, która cierpliwie i ze zrozumieniem traktuje moje motoryzacyjne fanaberie.
Na drzwiach pojazdu umieściłem znaki używane przez zwiad i rozpoznanie polskich jednostek powietrzno – desantowych. To dla mojego Taty – skoczka spadochronowego, emerytowanego żołnierza 48-mej Kompanii Specjalnej. Jak ktoś kocha swojego Ojca, to pewnie będzie wiedział, co czuję…
Na kierownicy umieściłem wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej ze słowami „pod Twoją obronę” – dla Mamy, osoby niezwykle pobożnej, uczciwej, życzliwej i wyrozumiałej – jako wyraz najważniejszych nauk, jakie przekazała mi w życiu.
PLANY :
Ten plan na przyszłość najbliższą, to znalezienie miejsca i sposobu, aby na Gaziku znalazło się też miejsce dla mojego Syna…
Ten plan troszkę dalszy – mam nadzieję, że kiedyś zrealizuję… wyprawa GAZ-em dookoła Polski. Taka prawdziwa, męska wyprawa do miejsc o których czytywałem w książkach mojej młodości. Wyprawa, na którą mógłbym zabrać Syna, aby zobaczył te miejsca, które ja już znam, a które warte są odwiedzenia. Wyprawa turystyczno – historyczno – sentymentalna, w dostojnym tempie 60 km/h, aby był czas podziwiać widoki i cieszyć się pięknem krajobrazu.
więcej »
IDEA:
Głównym założeniem renowacji / remontu GAZ-a 69 było stworzenie pojazdu, który zachowując wygląd i możliwie dużo elementów oryginalnych stałby się jednocześnie samochodem użytkowym, funkcjonalnym i najbardziej jak to tylko możliwe dostosowanym mechanicznie do realiów współczesnego ruchu drogowego.
Zadanie trudne, i – obawiam się – nie wszystkim efekt końcowy przypadnie do gustu: z jednej strony zapewne spotka mnie krytyka ortodoksyjnych miłośników renowacji i zachowania oryginału; z drugiej zaś strony zbesztają mnie, jak przypuszczam zapaleni off-road’owcy i zwolennicy przeróbek mających maksymalnie wykorzystać właściwości tego, chyba już legendarnego pojazdu terenowego.
Zanim jednak przystąpiłem do jakichkolwiek prac zastanowiłem się po prostu dlaczego taki samochód chcę mieć i do czego ma mi on służyć… A miał to być samochód, który ciesząc w miarę możliwości klasycznym wyglądem odbiegającym od oryginału tylko tam, gdzie to absolutnie konieczne – będzie jednocześnie na tyle sprawny i unowocześniony (nie zapominajmy o ekonomii) aby można nim było się cieszyć w zwykłej, codziennej eksploatacji.
Widać więc, że nastawiłem się na stworzenie raczej turystycznego klasyka umożliwiającego normalną, w miarę bezproblemową eksploatację. Czy się udało – oceńcie sami.
WAŻNE ZASTRZEŻENIA :
Pomysłów na restaurację, renowację, odbudowę czy przebudowę GAZ-a 69 jest zapewne tyle, ilu właścicieli takich pojazdów – a może nawet więcej, jeśli doliczyć tych, którzy o Gaziku marzą. Osobiście z podziwem i zazdrością spoglądam na każdy taki pojazd, niezależnie od stanu technicznego. Przepiękne są te GAZ-y, których właściciele postanowili przywrócić pojazdowi pełny stan fabryczny. Pełne uroku są te, które „utrzymywane w stanie jeżdżącym” stanowią dowód na trwałość i odporność konstrukcji, choć czas i ludzka niefrasobliwość zrobiły wiele, aby auta te stały się jedynie materiałem na żyletki. W zachwyt wprawiają te Gaziki, które stały się bazą na stworzenie „zmoty” o cudownych właściwościach terenowych, potrafiące w błocie, śniegu, na piasku i w ogóle w każdych warunkach wyczyniać to, czego żadne auto fabryczne nie potrafi.
Dlatego proszę właścicieli innych GAZ-ów o wybaczenie, jeśli w moim opisie znajdą coś, co im się nie spodoba. Każdy ma prawo zrobić ze swoim samochodem co zechce – i Wy, i ja również, więc jeśli lubicie swoje samochody i dbacie o nie – to tak powinno być. Ja po prostu przedstawiam tu moją, czysto subiektywną opinię i wizję Gazika.
ZAKUP :
Cóż, zacząć chyba trzeba od tego, że Gazika zakupiłem zupełnie „z głupia frant” jako realizację młodzieńczych marzeń i swego rodzaju remedium na kryzys wieku średniego. Nie przypuszczałem nawet wtedy, że zaangażuję się w projekt tak bardzo, zaś rekreacyjne wozidełko mające w zamiarze weekendowo tłuc się po polnych drogach podkarpacia zacznie przeistaczać się w wymagający, kosztowny i długotrwały projekt. Pewnego dnia zadzwonił do mnie dobry mój przyjaciel, zapoznany mechanik i wynalazca tudzież posiadacz niezwykle uterenowionego Muscela oznajmiając, iż ma dla mnie samochód… zaskoczył mnie nieco, bo zakupu nie planowałem, zaś moje rozliczne wypowiedzi w stylu „jaki piękny, tak bardzo chciałbym mieć coś takiego” to raczej było artykułowanie marzeń i pobożnych życzeń niż oznajmianie planów. No, ale skoro miał dla mnie samochód, to wypadało ten samochód obejrzeć… oględziny skończyły się uściskiem dłoni, przepływem gotówki i podpisaniem umowy.
Ponieważ zakupiony GAZ sprawiał na pierwszy, drugi, a może nawet trzeci rzut oka wrażenie całkiem sprawnego, zdrowego i nie wymagającego inwestycji, miał zatem pozostać w kształcie i kondycji niezmienionej. Jednak już pierwsze doświadczenia drogowe ujawniły, iż bębnowe hamulce stanowią jedynie wielce zawodne spowalniacze, na których nijak polegać nie można - bo albo nie hamują wcale albo dla odmiany blokują się całkowicie uniemożliwiając jazdę. Również sprawdzona pobieżnie w chwili zakupu elektryka okazała się być po bliższych oględzinach czymś w rodzaju miedzianego spaghetti, działającym przypadkowo, bez logiki i nie zawsze zgodnie z intencją użytkownika… Co prawda poprzedni właściciel o auto – co należy uczciwie przyznać – dbał, a nawet dokonał pewnych remontów, to jednak ząb czasu nieubłaganie wgryzał się we wszystko i na wszystkim pozostawiał ślady. GAZ był już wyposażony w silnik Mercedesa, wiele lat temu przeszedł coś w rodzaju remontu blacharsko – lakierniczego (dziury zasłonięte przynitowanymi kawałkami blachy, całość pomalowana najbardziej zbliżonym do „wojskowego” kolorem z palety lakierów renowacyjnych Fiata 126), jednak dziesięcioletni postój w stodole i brak konkretnych nakładów wyzierał z każdego zakamarka karoserii i złośliwie szczerzył kły przez każdą dziurę w plandece.
REMONT I ROZBUDOWA MECHANIKI :
Nie pozostawało zatem nic innego jak rozpocząć negocjacje ze wspomnianym już wcześniej przyjacielem moim, mechanikiem i wynalazcą za sprawą którego stałem się posiadaczem GAZ-a… I tak oto zamiast wzbijać tumany kurzu na polnych drogach podkarpacia, chlapać radośnie błotem spod kół i przyprawiać o zawał przygodnych włościan i ciągnące zaprzęgi konie – zaprowadziłem pojazd na podwórko Kolegi, w celu „ krótkich, niezbędnych regulacji; poprawy hamulców i rzucenia okiem na silnik. Chwila nieuwagi i będzie zrobione” – to dosłowny cytat specjalisty, który wszak nie jedno takie auto w swym warsztacie widział i nie jedno reanimował. Uwierzyłem.
W dziewięć miesięcy później „chwila nieuwagi” wsparta paroma dziesiątkami roboczogodzin i paroma (hmmm, paroma…?) setkami z mojego konta bankowego dobiegła końca. W tym czasie wymontowane zostały i poddane całkowitej renowacji oba mosty – a zatem wymieniono wszelkie uszczelniacze i łożyska, skasowano luzy, zalano nowymi olejami. Regeneracji poddany został wał główny, zaś dwa pozostałe wymienione zostały na nowe. Do lamusa odeszły bębnowe hamulce zaś na ich miejscu pojawiły się tarcze pochodzące z Suzuki Samuraja, zaciski i klocki od Forda, dwuobiegowa pompa hamulcowa o nieustalonym rodowodzie… dla poprawnego działania całości zaś zastosowane zostały podwieszane pedały z BMW. Oczywiście w komorze silnika znalazło się wspomaganie.
Jakość użytkowania została poprawiona dzięki zastosowaniu nowej przekładni kierowniczej z BMW, też oczywiście wspomaganej… a skoro wspomaganie, to poprzednie, mające bardzo dużą średnicę koło kierownicy stało się zbędne – i kolumna kierownicza zwieńczona została piękną, chromowano-drewnianą kierownicą pochodzącą z Alfy Romeo Spider… Kierownica ta, niestety, ma okładzinę drewnianą w stanie agonalnym, przeto pokryta została skórą, choć może w przyszłości uda się znaleźć kogoś, kto przywróci jej dawny blask.
Po modernizacji układu hamulcowego niezbędną stała się wymiana kół – wymuszone to zostało wielkością i głębokością felg. Dlatego Gazik otrzymał nowe, pochodzące z UAZ-a, 15-sto calowe koła z nowymi oponami.
W świetle powyższego prace takie jak: naprawa i klepanie resorów, wymiana i regeneracja przegubów kulowych układu kierowniczego czy przegląd amortyzatorów wydają się być szczegółami niewartymi uwagi. Niestety, nawet niewarte uwagi szczegóły wymagają czasu… więc, jako się rzekło, już po dziewięciu miesiącach Gazik gotów był na podbój świata. Gotów… czy aby na pewno..?
BLACHARKA, MALOWANIE, KABELKI :
Ponieważ nieco zmieniła się moja sytuacja i wykorzystanie Gazika w życiu codziennym nie było chwilowo możliwe postanowiłem z racji posiadanych czasu i środków zadziałać w myśl zasady „poszła krowa, niechaj idzie i ciele”. Co prawda zwolennicy off-rodu twierdzą, że instalacja elektryczna jest zbędna za wyjątkiem głównych reflektorów, zaś do jazdy wystarcza jedynie zdrowa rama a nadwozie to niepotrzebny luksus, ja jednak chciałem konsekwentnie realizować marzenie o stworzeniu użytkowego klasyka… Czy wspominałem już, że jak Pan Bóg chce kogoś pokarać to najpierw odbiera mu rozum? Mnie chyba chciał, bo wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi zdecydowałem o naprawach lakierniczo blacharskich tudzież nowej instalacji elektrycznej.
Pojazd zmienił warsztat i zakotwiczył (wtedy nie wiedziałem jeszcze, że na trzy lata) u kolejnego z moich znajomych. Na pierwszy ogień – wiadomo, zdjęcie resztek plandeki… I wtedy zaczęło się ukazywać straszne pokancerowane i szczerzące rdzawo-stalowe oblicze potwora. Samochód musiał niegdyś otrzymać całkiem niezłe uderzenie w tył – pogięta burta tylna, zagięte rogi burt bocznych. Przy usuwaniu kolejnych, przynitowanych i ładnie zamalowanych kawałków blachy w okolicach progów zacząłem wpadać w panikę. Po demontażu przedniego zderzaka sprytnie ukrywającego pocięty, zaklepany i nie nadający się do użytku lewy przedni błotnik panika przerodziła się w przerażenie i załamanie… Oglądając smętne resztki skrzynki akumulatora, urządzając w kącie złomowiska cichy pogrzeb ramie przedniej szyby i wspierając się na pogiętej niemożebnie acz sprytnie zamaskowanej szpachlą masce silnika byłem już w apatii.
Tym, którzy bohatersko dotarli aż do tego miejsca w opisie chciałbym uświadomić, iż staram się proces restauracji pojazdu przedstawić jedynie pobieżnie, nie zagłębiając się w szczegóły. Dlatego wspomnę jedynie o dziesiątkach maili jakie wymieniłem z rozlicznym sprzedawcami części i firmami, z których kilku zaledwie okazało się rzetelnymi, solidnymi i uczciwymi ludźmi, zaś zdecydowana większość to bezczelni naciągacze, dranie i hieny żerujące bez litości na nieświadomych pasjonatach. Szybciutko wymienię, że musiałem zakupić nowe błotniki przednie, tylną burtę, ramę szyby i kilka innych elementów, których ceny znacznie przewyższają ceny elementów blacharskich nowego Mercedesa. Dziesiątki paczek zawierających uszczelki, klamki, szyby, ramki, przełączniki, gałki, światła, tabliczki, kedrę, paski, śrubki i co tam jeszcze walnie przyczyniło się do ekonomicznego sukcesu Poczty Polskiej.
W wyglądzie nadwozia nie chciałem zmieniać nic, a przynajmniej tak mało, aby nie zatracić oryginalnego charakteru i aparycji pojazdu. Stąd stanowcze odrzucenie idei przycinania błotników czy zastosowania nie pochodzących z epoki świateł. Na kolejne wzmianki o tym, jak pięknie wyglądałaby na takim samochodzie wyciągarka dostawałem alergii i tupałem nogami. Na samą myśl (usłużnie podsuwaną przez wszelakiej maści znawców i samozwańczych ekspertów – podpowiadaczy) o zamontowaniu pochodzących ze szrotu „ładnych i wygodnych” foteli dostawałem torsji…
Były jednak rzeczy, które logika i założenia konstrukcyjne wręcz narzucały – na przykład drzwi kierowcy. Każdy, kto miał okazję zajmować miejsce za kierownicą GAZ-a 69 wie, że drzwi kierowcy są tam odrobinę węższe, niż właz do czołgu T-34… jeśli dodacie do tego mój wiek i lata hobby jakim było wspieranie rodzimych browarów zrozumiecie, że próbując wejść do mojego własnego pojazdu stanowiłem widok nad wyraz pocieszny… drzwi kierowcy zostały zatem poszerzone o 30 cm! Ale poszerzenie drzwi wymusiło z kolei zmianę miejsca mocowania koła zapasowego, które powędrowało na tylną burtę. Oczywiście naprawy blacharskie objęły też wymianę skorodowanych progów, odbudowę pogiętych i zmasakrowanych narożników burt z tyłu, nową skrzynkę akumulatora i dziesiątki miejsc mniejszych, dziurek drobnych, zagięć delikatnych… ach! I wprowadziłem poważną modyfikację przedniego zderzaka: została w niego wspawana gruba na 3mm blacha stanowiąca miejsce na tablicę rejestracyjną. Jak już się bawić, to w detale! Czy wspomniałem już, że „przy okazji” pozbyłem się głównego, 60-cio litrowego zbiornika paliwa spod pojazdu? Tak mi się przypomniało, bo dziurę po wlewie paliwa trzeba było zaspawać. 27-mio litrowy zbiornik znajdujący się pod siedzeniem pasażera zupełnie wystarcza na moje potrzeby, oraz na potrzeby oszczędnego, dieslowskiego silnika, zapewniając autku całkiem przyzwoity zasięg ok. 300 kilometrów.
Po spawaniu przyszedł czas na malowanie. Tu krótko: całość rozebrana „w drobny mak” i do piaskowania. Po piaskowaniu podkład reaktywny na gołą blachę (przy okazji przeszedłem krótki acz intensywny kurs lakierniczy i wierzcie mi, tak właśnie należy robić), następnie szpachla w miejscach absolutnie koniecznych, podkład wyrównujący i specjalna farba matowa do restauracji zabytkowych pojazdów militarnych.
Doszliśmy do elektryki pojazdu: pisałem już, że w rozlicznych paczkach przychodziły elementy tejże. Tak była konieczność. W momencie zakupu GAZ miał zamontowane przednie kierunkowskazy pochodzące z Żuka lub czegoś podobnego. Upływający czas spowodował, że kierunki te stały się całkowicie wodoszczelne - to znaczy wypełniły się wodą i woda ta za cholerę nie chciała z nich wypływać… dzięki temu zamiast kierunków woziłem na błotnikach dwa urocze, pomarańczowe akwaria. O tym, że odblaski reflektorów głównych czy szperacza były prawie całkowicie skorodowane chyba nawet nie warto wspominać. Do tego światła tylne stanowiły typowy przykład na to, jak powszechne w naszym kraju są rozwiązania rodem z programów Adama Słodowego (młodsi zapewne nie pamiętają, ale Adam Słodowy to wspaniały człowiek potrafiący z wieszaka, gumki do mazania i zepsutego kranu wyczarować prom kosmiczny. McGywer to przy Słodowym gówniarz, laik i partacz). W każdym razie światła tylne stanowiły wspaniałą mieszankę kleju, pordzewiałych śrub i pogiętego plastiku z metalowymi elementami. Całość zapewne przeżyła po rozbiórce zakatowanego Ursusa i została zaadoptowana jako oświetlenie Gazika. Rzecz jasna żadne z tych świateł (za wyjątkiem mijania) nie działało, podobnie zresztą jak nie działały wycieraczki, silnik nagrzewnicy, klakson… cud, że było ładowanie!
No i deska rozdzielcza. Już pobieżny rzut oka na deskę rozdzielczą GAZ-a 69 nieuchronnie prowadzi do wniosku, że wykonaniem i montażem tego elementu pojazdu zajmowała się ochotnicza i pijana w trupa młodzieżowa ekipa pionierów pracy socjalistycznej z przyzakładowej szkoły dla opóźnionych w Gorkim a następnie w Uljanowsku… Przypadkowe i chaotyczne rozmieszczenie przełączników i stacyjki przywodzi na myśl szaleńca wyposażonego w wysokoobrotową wiertarkę elektryczną, który z ogniem w oczach i śliną na ustach pełen pasji wierci otwory montażowe pod elementy elektryki gdzie popadnie. Dodajmy do tego tablicę niedziałających zegarów (prędkościomierz jeszcze dychał) pozbawioną podświetlenia i skutecznie zmodyfikowaną przez rodzimych już wynalazców i będziemy mieli pełny obraz nędzy i rozpaczy panujących w „kokpicie” mojego wymarzonego pojazdu.
Z racji tego, że do piaskowania wiązka elektryczna pojazdu i tak została pocięta i odesłana na miejsce wiecznego spoczynku… Zaraz! Czy ja pisałem „wiązka elektryczna”?! Jaka wiązka, przecież to węzeł gordyjski był, jakaś bezładna plątanina sztukowanych, zaśniedziałych, popękanych kabli, których izolacja dawno już straciła nie tylko właściwości izolacyjne ale i kolor! Dziesiątki przeróbek i napraw, mniej lub bardziej udane supły (kto by tam lutował!), plączące się dookoła tego skrawki taśmy izolacyjnej, pourywane styki, popękane lub pogniecione kostki połączeń i sparciałe gumowe przelotki – taka to była instalacja!
Z racji powyższego zatem instalacja wykonana została nowa. Nowa w całości. Każdy kabelek, każdy przełącznik, każde światło, każdy zegar, każdy styk, każda kostka, każda żarówka, każdy silniczek… jedyny uratowany to silniczek wycieraczek, szkoda, że odmówił posłuszeństwa w tydzień po zakończeniu prac nad elektryką i też wymagał wymiany. Nowa instalacja oparta została na pochodzącym z dwulitrowej, dieslowskiej Vectry alternatorze i pochodzącej z Frontiery skrzynce przekaźników i bezpieczników. Takie rozwiązanie, jakkolwiek bardziej skomplikowane wydało mi się lepsze, choćby z racji trudnej dostępności wytrzymujących duże obciążenia przełączników. Co więcej, podgrzewanie świec silnika diesla zamontowanego w GAZ-ie również wymagało zastosowania przekaźników, o ile nie chciałem montować na desce rozdzielczej hebla, którym normalnie załącza się prąd w krześle elektrycznym…
Tablica zegarów została odrestaurowana w 100 procentach, obecnie działa nawet nietypowe, bo zewnętrzne podświetlenie. Osobiście zaprojektowałem zorganizowaną i opisaną tablicę przełączników i stacyjki, starając się tablicę tą utrzymać w duchu i modzie czasów, w których GAZ-y 69 święciły swe największe triumfy.
PRACE WYKOŃCZENIOWE :
Wydawało się, że skoro mechanicznie i blacharsko auto jest sprawne, to do szczęścia nie brakuje już nic. Nieprawda – należało jeszcze zająć się „tapicerką” pojazdu, która jakkolwiek skromna, to jednak w szczątkowej postaci istnieje i składa się z foteli kierowcy i pasażera oraz dwóch ławek umieszczonych wzdłuż burt pojazdu. Już samo wyprostowanie i pospawanie zniszczonych ram siedzeń stanowiło wyzwanie. Odnowione, pomalowane i w komplecie z również nowymi, wykonanymi przez miejscowego stolarza drewnianymi elementami ławek pojechały do rzeszowskiego tapicera, gdzie otrzymały wykonane na wzór oryginału poszycia z wodoodpornego materiału. Są czarne, z szarymi lamówkami, rzecz jasna na sprężynach a nie na chłonącej wodę gąbce. Na przednich siedzeniach założyłem pokrowce wykonane z jedwabiu spadochronowego używanego przez WP w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – często podobne pokrowce można było zobaczyć na siedzeniach GAZ-ów i UAZ-ów używanych przez 6 Pomorską Dywizję Powietrzno Desantową w moim rodzinnym Krakowie – pamiętam z dzieciństwa.
Mieszki lewarków wykonane zostały z wojskowego brezentu na wzór oryginału. Plandeka z wojskowego brezentu uszyta na wzór oryginału, zakończona ocynkowanymi okuciami i skórzanymi paskami do zapinania na burtach pojazdu. Podobnie brezentowe są osłony łańcuchów tylnej burty. Na przedniej szybie umieściłem – również zgodną z wzorem z epoki – romboidalną naklejkę świadczącą o przynależności samochodu do Wojska Polskiego.
Absolutną wisienką na torcie są natomiast „notki”, czyli światła służące do jazdy z noktowizorem. O ile tylna jest powszechna w WP do dziś, o tyle przednia - pochodząca z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku jest absolutnym rarytasem i dodaje pojazdowi sznytu dodatkowo podkreślającego militarne pochodzenie samego auta jak i właściciela.
POMNIK :
Na zakończenie – jeśli ktokolwiek dotarł aż do tego momentu – krótkie wyjaśnienie drobnych dodatków do samochodu. Mając na uwadze ogrom pracy, starań, środków, ludzkiej życzliwości i czasu poświęconych na odbudowę tego pojazdu postanowiłem zeń uczynić coś na wzór pomnika. Nie tylko pomnika motoryzacji i myśli technicznej, nie tylko pomnika dla tych, którzy swą pracą i pomocą pomogli mi w tak szczęśliwym zakończeniu remontu. Chciałem otóż uhonorować tym samochodem, efektem moich starań osoby, które są dla mnie najważniejsze – aby dać jakoś wyraz szacunkowi, miłości i przywiązaniu, jaki wobec nich czuję.
Stąd na desce rozdzielczej samochodu pojawiła się specjalna, również utrzymana „w duchu czasów” tabliczka wyrażająca podziękowania i dedykująca pojazd mojej Żonie, która cierpliwie i ze zrozumieniem traktuje moje motoryzacyjne fanaberie.
Na drzwiach pojazdu umieściłem znaki używane przez zwiad i rozpoznanie polskich jednostek powietrzno – desantowych. To dla mojego Taty – skoczka spadochronowego, emerytowanego żołnierza 48-mej Kompanii Specjalnej. Jak ktoś kocha swojego Ojca, to pewnie będzie wiedział, co czuję…
Na kierownicy umieściłem wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej ze słowami „pod Twoją obronę” – dla Mamy, osoby niezwykle pobożnej, uczciwej, życzliwej i wyrozumiałej – jako wyraz najważniejszych nauk, jakie przekazała mi w życiu.
PLANY :
Ten plan na przyszłość najbliższą, to znalezienie miejsca i sposobu, aby na Gaziku znalazło się też miejsce dla mojego Syna…
Ten plan troszkę dalszy – mam nadzieję, że kiedyś zrealizuję… wyprawa GAZ-em dookoła Polski. Taka prawdziwa, męska wyprawa do miejsc o których czytywałem w książkach mojej młodości. Wyprawa, na którą mógłbym zabrać Syna, aby zobaczył te miejsca, które ja już znam, a które warte są odwiedzenia. Wyprawa turystyczno – historyczno – sentymentalna, w dostojnym tempie 60 km/h, aby był czas podziwiać widoki i cieszyć się pięknem krajobrazu.
Blog auta
Brak wpisów w blogu auta
Galerie pojazdu (0)
Kierowca nie dodał jeszcze zdjęć
Filmy pojazdu (0)
Kierowca nie dodał jeszcze filmów do tego auta
Zainteresowani autem (0)
Dodaj do Kiedyś kupię - aby otrzymać automatyczne powiadomionie gdy właściciel wystawi go na sprzedaż.
Zobacz podobne auta w społeczności
Najnowsze blogi
Auto do kasacji? W Łodzi zrobisz to szybko i bez stresu! Sprawdź szczegóły na stronie.
https://auto-szrot-kasacja-pojazdow.pl/lodzkie/lodz
Dodano: 16 dni temu, przez niki129
Miałem sprzedać Audi ale jakoś było mi żal tamtego auta wystawiłem równolegle na sprzedaż forda. Ogłoszenie wisiało 3 tygodnie, pierwszy telefon, oglądający finalnie auto sprzedane. ...
8
komentarzy
Dodano: 24 dni temu, przez darek-k
Objaw był taki że auto raz opadało, sam tył, i podczas podnoszenia w pewnej chwili jak z procy do góry poszedł, usterka się pogłębiała, że już nawet podczas jazdy potrafił wystrzelić do ...
5
komentarzy
Marki społeczności
Szukaj znajomych
szerokości)))
Pozdrawiam i życzę satysfakcji ze sprzętów i pociechy z syna.
Kawał niesamowitej roboty odwaliłeś z tym autem...
Nie ciągnie Cię w błoto...?
Autko zarejestrowane w małopolsce i pewnie się tu czasem pojawi (miałem wielką ochotę przyjechać na "Pola Chwały do Niepołomic, ale nie wyrobiłem z plandeką). Natomiast na codzień stacjonuje na podkarpaciu - bo używane jest / będzie głównie jako auto rekreacyjne w czasie urlopów /wakacji.